wtorek, 28 grudnia 2010

003

Cała obolała, otworzyłam oczy i ujrzałam niebieskość. Wszędzie było niebiesko.
Jestem w niebie, pomyślałam. A gdzie małe amorki? Gdzie tunel i światła? Gdzie potężny głos karcący mnie za wszystko złe co uczyniłam w życiu?
Powoli zaczęły dochodzic mnie jakieś głosy, lecz chyba nie był to Najwyższy decydujący co począc z taką życiową łamagą jak ja. Był to głos raczej zwyczajny: - No panowie! Zobaczcie! Hipisi lecą z nieba! – Matko droga! Jacy hipisi!? O co chodzi? Jestem w niebie dla hipisów?!
Dopiero po paru sekundach doszło do mnie, że mówili o mnie. Byłam ubrana w długą, kwiecistą sukienkę.
Powoli podniosłam głowę. Żyłam, a to bynajmniej nie było niebo. To niebieska płachta, na której wylądowałam.
Palnęłam się ręką w czoło. Ależ jestem głupia! Powoli podniosłam się, wszystko mnie bolało.
Rozglądnęłam się. Aparat leżał koło mnie, na szczęście był cały. Nade mną pochylało się trzech mężczyzn
z pędzelkami w rękach. I żaden nie kwapił się by mi pomóc! Ot dżentelmeni!
A jakże byli rozbawieni. Zła na taki brak współczucia, zorientowałam się, że owa kwiecista suknia, podczas mego lotu, podwinęła się i teraz siedziałam tam i świeciłam bielizną!
Jeszcze bardziej zażenowana całą sytuacją, próbowałam jakoś wstać, kiedy to jeden z nich zabrał głos:
-Dobra panowie! Koniec tych żartów! Wracać do roboty. Ja się panią zajmę. –tamci odeszli, wciąż się śmiejąc.
-Nic pani nie jest? –przykucnął obok mnie -Przepraszam za moich towarzyszy – Sorry bardzo, ale teraz nie uwierzę w ten przypływ męskości i chęci pomocy niewiastom! Pewnie przez tą moją bieliznę teraz mi będzie pomagał! Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec i zapomniec o całym zajściu, żeby jakoś wybrnąc z tej idiotycznej sytuacji, bezmyślnie rzuciłam:
-No cóż… Bondowi jakoś zawsze się udawało – i próbowałam się zaśmiac -Dziękuje, chyba nic mi nie jest –spróbowałam wstać, ale gdy zrobiłam pierwszy krok poczułam mocny ból w kostce. Aż zakręciło mi się w głowie. Mężczyzna podtrzymał mnie, mówiąc:
- Pomogę pani. Jestem Mike – rzekł i pomógł mi się stamtąd wydostać.
Odwiózł mnie do hotelu, w którym się zatrzymałam. Zaproponował, że odprowadzi mnie na górę.
-Nie, nie. Dziękuję. Już sobie poradzę –odpowiedziałam kierowaną mą wrodzoną skromnością -Już i tak dużo zrobiłeś. Dziękuję –dodałam. Odwróciłam się i utykając ruszyłam w stronę schodów.
Tak. Schody…. Dlaczego w czterogwiazdkowym hotelu nie było windy, nie wiem do dzisiaj. Ale to właśnie jej brak spowodował to, że Mike jednak odprowadził mnie do pokoju.
Wnosząc mnie do salonu powiedział: - Założę się o dobrą butelkę wina, że nie będziesz chciała zadzwonić po lekarza. Usiądź proszę na sofie, a ja obejrzę twoją nogę - Nie zdążyłam odmówić, bo już stał nade mną
i przyglądał się mojej kostce:
-Jest mocno spuchnięta –rzekł zaniepokojony – Naprawdę lepiej będzie, jeśli zadzwonię po specjalistę.
-Nie, proszę nie dzwoń. Wystarczy lód. Parę kostek powinno być jeszcze w lodówce. Sprawdzisz?
Tam w korytarzu na lewo. –po chwili wrócił z lodem i winem. Przyłożył lód do mojej nogi, mówiąc:
- To na zdrowie –podniósł rękę z winem i dodał: - Właściwie to też na zdrowie. Może się napijemy?
-Właściwie, dlaczego nie. To bardzo dobry pomysł –odparłam, sama nie wiedząc dlaczego się zgodziłam.
Mike usiadł obok mnie i powiedział: -Wiesz, przez to całe zamieszanie nie dosłyszałem twojego imienia.
-Jeszcze się nie przedstawiłam –odparłam – Jestem Lena –dodałam, podnosząc kieliszek trącając go o kieliszek Mike’a. Rozmowa toczyła się gładko. Wino rozluźniło mnie na tyle, że zapomniałam o kostce
i całym bożym świecie. Teraz liczył się tylko Mike. Mój bohater. Mój własny wyśniony Indiana Jones, połączony z szarmanckim i odważnym Bondem. Nie bez przyczyny porównałam go z Bondem, może to przez wino,
może przez późną porę, ale wydawał mi się podobny do samego Pierce’a Brosnana!
Lśniące, czarne włosy zaczesane do tyłu, niebieskie, inteligentne oczy otoczone długimi rzęsami.
Nieskazitelny nos i wspaniała linia ust. Był nieziemsko przystojny. Do tego, gdy o czymś opowiadał, robił to
z takim przejęciem i zaangażowaniem, że chciało się go słuchać i słuchać.
A gdy się uśmiechał, nad prawym kącikiem ust pojawiała się mała zmarszczka, która niesamowicie dodawała mu uroku. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy opróżniliśmy całą butelkę wina, tak wspaniale się nam rozmawiało.
Przeżył tyle pięknych przygód, zwiedził wiele kontynentów.
Gdy dopił resztkę wina, stwierdził, że sprawdzi co z moją kostką. Nachylił się i obejrzał nogę.
- Na szczęście opuchlizna już zeszła. Będziesz żyła –podniósł głowę i uśmiechnął się. Nasze twarze dzieliły centymetry. Czułam jego oddech na moim policzku. Patrzyliśmy na siebie kilka sekund. Przymknęłam oczy
i powiedziałam: -Och jak już późno! –i nagle jego usta dotknęły moich. Bardzo delikatnie, lecz stanowczo.
Oddałam pocałunek. Mike przybliżył się do mnie, nadeptując tym samym na moją nogę – syknęłam z bólu.
-Przepraszam! Zupełnie o niej zapomniałem!
-Już dobrze –odprałam -wiesz Mike, naprawdę jest już późno, muszę odpocząć. Jutro wyjeżdżam…
-Ale… jak… -zaczął się mieszać.
-Przepraszam –szepnęłam – Powinnam to od razu powiedziec, ja kogoś mam… Ja nie wiedziałam, że ty… ten pocałunek… to przez wino – strasznie zaczęłam się mieszac.
-To ja przepraszam – jego twarz zupełnie się zmieniła, zacisnął usta, spuścił wzrok. Wstał, zabrał kurtkę i ruszył w kierunku drzwi.
-Mike… ja… -nie wiedziałam, co powiedzieć.
-Nic nie mów. Żegnaj. –wyszedł, a mnie aż zakręciło się w głowie. Położyłam się i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Obudził mnie ból głowy i ta szalona podświadoma panika mówiąca mi, że nie śpię w swoim łóżku.
Gdy ustaliłam już gdzie jestem, wstałam i ruszyłam do łazienki.
Wtedy przypomniałam sobie o kostce. A właściwie to ona sama o sobie przypomniała, gdy zaczęła boleć.
Gdy dokuśtykałam do łazienki, popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Obraz nędzy i rozpaczy. Rozczochrane włosy, podkrążone oczy… Jak ja się pokaże w pracy- pytałam samą siebie. Wtedy przypomniałam sobie o Mike’u i pocałunku. Och Lenka.. co ty wyprawiasz- pomyślałam. Postanowiłam zapomnieć o wczorajszych wydarzeniach. Wzięłam prysznic i ogarnęłam się na ile to było tylko możliwe. Włączyłam laptopa z zamiarem sprawdzenia, o której mam pociąg. Odjeżdżał o 14:35. Spojrzałam na zegarek, była 10.
Miałam jeszcze cztery godziny. Ruszyłam więc na podbój Galerii Krakowskiej w celu zapomnienia. Krzątałam się po sklepach, nie mogąc się skupić. Moje myśli wciąż wracały do wczorajszego dnia. Stwierdziłam, że z zakupów nic nie będzie, więc postanowiłam wrócić do hotelu, żeby się spakować. O 14-tej ruszyłam na dworzec. Mając w perspektywie długą podróż z nie wiadomo jakim towarzystwem, zabrałam mp3, żeby umilić sobie czas. Usłyszałam pierwsze dźwięki ballady Elvisa – ‘Are you lonesome tonight’ , szybko przełączyłam, bo to jedna z tych pieśni, która jeszcze bardziej mnie rozkleja, a tego dzisiaj nie potrzebowałam. Siedziałam na ławce, słuchając przebojów Beatles’ów, gdy nagle ktoś szarpnął za moje słuchawki. Myślałam, że to złodziej
z zamysłem kradzieży mojego odtwarzacza, mocno się przestraszyłam. Gdy zastanawiałam się jak będę walczyc z napastnikiem, albo którędy mam uciekac, odwróciłam się i zamiast wstrętnego draba, narkomana, pijaka czy psychopaty, zobaczyłam Mike’a. Wpatrywał się we mnie a wyrwane słuchawki zwisały mu z ręki, jeszcze dochodziła z nich melodia ‘All you need is love’, kompletnie otumaniona zapytałam tylko: - Co ty tutaj robisz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz