środa, 29 grudnia 2010

006

Tym razem to ja wylądowałam za kierownicą, dając odpocząć Mike’owi. Nigdy nie miałam trudności z prowadzeniem samochodu, a jazda jeep’em sprawiała mi wręcz niesamowitą radość. Jadąc tak bezdrożami i nucąc pieśni Beatels’ów, na horyzoncie zobaczyłam zabudowania. To pewnie ta wioska, przez którą mieliśmy niebawem przejechać i uzupełnic zapasy:
- Jesteś doprawy uroczy, kiedy tak śpisz, ale niestety muszę Cie obudzić –szepnęłam mu do ucha –dojeżdżamy do wioski.
Mike otworzył oczy, rozprostował się w fotelu na tyle na ile pozwolił mu jego wzrost, dobitnie ziewnął
i powiedział : - Witaj promyczku, jak ci się jechało?
- Całkiem znośnie. Jak widzisz uniknęłam korków –Mike roześmiał się i poprosił, żebym zatrzymała wóz, by mógł mnie zmienić.
-Ależ nie. To już nie daleko. Dojadę –odparłam.
-Ale teraz ja powinienem pojechać –odrzekł uparcie Mike – popatrzyłam na niego jednym z tych spojrzeń mających mrozic krew w żyłach i powodowac urywanie konwersacji i przyznanie mi racji. Przez to straciłam na chwilę z oczu drogę prowadzącą do wioski. Nagle Mike krzyknął :- Uważaj!
Gdy spojrzałam przed siebie, zamiast miasta zobaczyłam kolorowe wzorki. Nie wiedząc co się dzieje, wcisnęłam pedał hamulca.
-Nic ci się nie stało? –usłyszałam przerażony glos Mike’a
-Nie. Nic mi nie jest –powiedziałam rozcierając obolałą szyje –A ty? Jesteś cały?
-Tak. Na szczęście tak. Ale co to było?! – zaczął nerwowo kręcic się na fotelu
-Nie mam pojęcia! -rozglądnęłam się w półmroku – Co to jest do licha?! –krzyknęłam patrząc na koce na szybie.
-Chyba w coś wjechaliśmy … –głos Mike’a się załamał.
-O mój Boże! –krzyknęłam – Jak to? W co?!
-Uspokój się! Nie wiem, nic nie widzę! Zostań tu, a ja… -Nie dokończył, bo szmaty leżące na szybie nagle
się rozchyliły, wpuszczając do środka ostre światło. Potrzebowaliśmy kilku sekund, by nasze źrenice przyzwyczaiły się do ostrego światła. Zmrużyłam oczy i próbowałam rozeznać się w sytuacji. Przed maską samochodu stał jakiś człowiek, trzymający masę kocy i szmat w rękach. Jego postawa raczej nie świadczyła
o zadowoleniu. Próbowałam się mu przyjrzeć, jednak stał pod słońce, więc nie widziałam twarzy. Zza jego pleców wystawały jakieś druty, niczym anteny. Czy uderzyłam się w głowę? Dlaczego ten człowiek ma rogi?!
Co się dzieje? Przerażona spojrzałam na Mike’a. Ten siedział osłupiały obok mnie. Ów nieznajomy ruszył
z miejsca prosto w moją stronę. Strach wstrzymał myślenie i chęc ucieczki, nieruchomo siedziałam czekając na najgorsze. Obcy zatrzymał się przy drzwiach wozu, chwytając rękami drzwi. Dopiero teraz mogłam się mu przyjrzeć. Spod opaski ukazała się twarz, o dziwo, nie tysiącletniego nawiedzonego pustelnika mieszkającego na tym pustkowiu z antenami na głowie, tylko kobiety może dwudziestopięcioletniej. A rzekome rogi opadły łącząc się z resztą dreadów wystających spod opaski.
Kiedy w głowie miałam już dośc logiczny zarys całej sytuacji, co ważniejsze, odkryłam, że ów napastnik to zwykła dziewczyna, a nie potwór pustynny, poczułam wielkie zażenowanie i najzwyczajniej w świecie nie wiedziałam co powiedziec.
Niewiasta ta jednak nie miała takiego problemu jak ja i zaczęła krzyczeć, wymachując rękami:
-Co za parszywy wynalazek Babilonu! Jakże można tego w ogóle używać?! – krzyczała i kopnęła nogą w przednie koło samochodu – Nie dość, że zanieczyszcza powietrze, to jeszcze same szkody przynosi! O Jah! Przynieś spokój mej duszy! – Ani ja, ani Mike nie mieliśmy szansy zabrania głosu, ta mówiła dalej, choć już spokojniej:
- Nowiuteńki namiot! Postawiłam wczoraj! O Jah! Dlaczego ja? Na coś mi tu zesłał tych Babilończyków?!
-Ja …. – zaczęłam – My… przepraszamy…
-Co przepraszamy? –weszła mi wpół zdania – Dobrze, że przepraszamy, ale namiot sam się nie naprawi.
Dwa dni go składałam!
-To może ja zapłacę –wtrącił Mike – jako rekompensatę.
- Zapłacę?! Nie, nie! Niegodny! Na co mi pieniądze Babilonu? Lepiej pomóżcie mi go złożyć do kupy.
Ja i Mike patrzyliśmy na siebie otępiali. Wyszłam z wozu i udałam się do poszkodowanej, która pochylała się nad swym dobytkiem. Kiedy się uspokoiła i na mnie spojrzała, wydawała się być zupełnie innym człowiekiem.
Na rozpromienioną twarz opadły dready, które zupełnie uwolniły się od przytrzymującej je opaski.
Wyciągnęłam do niej rękę i zapytałam, czy nic się jej nie stało.
-Mnie na szczęście nie. Och i tkaniny chyba też są w całości. Całe szczęście –rzekła ucieszona – Jestem Nesta! – krzyknęła, by Mike, który próbował odnaleźć się w tym całym rozgardiaszu mógł ją usłyszeć.
-Witaj, jestem Lena. A to Mike. Naprawdę bardzo nam przykro… po prostu nie zauważyłam cię na drodze… nie spodziewałam się namiotu na takim pustkowiu…
- Och, wiem –odparła –nie powinnam rozkładać się na środku pustyni, ale spieszyłam się i byłam zdenerwowana. Och! Mój bębenek! –spojrzała za mnie i podbiegła do Mike’a, który trzymał jego szczątki w rękach - Cały zniszczony! Co za parszywy dzień!
- Nesta –jęknął Mike – przepraszamy.
- A dajcie spokój z tymi przeprosinami –odparła – co się stało, to się nie odstanie – uśmiechnęła się – wiecie może która jest godzina?
Trochę nie odnajdując sensu w tym pytaniu, spojrzałam na zegarek i poczułam jej oddech na ramieniu, bo stała obok mnie i też sprawdzała godzinę.
-Och! –usłyszałam jej okrzyk – Jest 15:15! To znak! O Jah Jah! Dobrze, niech tak będzie!
Popatrzyliśmy na siebie z Mike’em zdziwieni.
- To znak od Jah! –powtórzyła – przeznaczenie! Zatem jadę z wami!
- Słucham?! – powiedzieliśmy prawie równocześnie z Mike’em.
-Jah dał mi znak! To wszystko stało się, żebym jechała z wami! No dalej! Zbieramy te graty i Mike załadujesz je do samochodu! Wspaniale! Zatem do roboty!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz