poniedziałek, 27 grudnia 2010

002

Gdy się obudziłam, byliśmy już w drodze. W pamięci przywołałam mapę, którą Mike pokazał mi przed wyprawą.
- To Afryka moja droga –powiedział z powagą, gdy przyglądałam się wielkiej mapie wiszącej na ścianie jego biura. Przejechał palcem po mapie i mówił dalej: - To rzeka Niger, a tu miasteczko Fafa. A tu –skręcił trochę w prawo – I-n-Delimane - cel naszej podróży.
Pochyliłam się nad mapą, przesunęłam rękę Mike’a i mym oczom ukazała się żółta plama z jakimiś wykaligrafowanymi znaczkami, w moim mniemaniu, samymi wydmami:
- Ale to szczera pustynia! Dlaczego chcesz tam pojechać? –zapytałam.
- Bo tam moja droga –podniósł wzrok znad mapy - znajduje się skarb. Skarb, który odszukamy razem!
I tak właśnie znajdowaliśmy się gdzieś w drodze z Ansongi do Fafy, z której mieliśmy udać się do I-n-Delimane.
W samochodzie, w którym się znajdowaliśmy było niemiłosiernie gorąco.
Siedziałam przytulona do drzwi i przyglądałam się krajobrazowi, który nie zmienił się odkąd wyjechaliśmy
z Ansongi. Piasek. Wielkie morze piasku. Jedynym urozmaiceniem były pojawiające się niekiedy karłowate krzaki i drzewa. Siedziałam i zastanawiałam się po raz kolejny, co ja u diabła wyrabiam.
Przymknęłam oczy i dałam porwać się wirowi wspomnień. Pamiętałam nasze pierwsze spotkanie bardzo dokładnie. A wszystko właściwie przez redaktora naczelnego pisma, w którym pracuje. Zaproponował mi, żebym zrobiła fotoreportaż o Krakowie:
- Ale to najbardziej znane i obfotografowane miejsce w Polsce! –powiedziałam oburzona - Nie zdobędę tam żadnych rewelacji, bo wszystko już widziano i słyszano.
- Daj spokój Lena! Ty na pewno coś wywęszysz –powiedział z przekorą mój szef - Poza tym ja ci tego nie proponuje. Potraktuj to, jako polecenie służbowe.
Gdy wychodziłam, dodał: - Pokaż magie. Na pewno ją tam znajdziesz – i w ten swój beznadziejnie uroczy
i przekonujący sposób puścił do mnie oko. Więc zgodziłam się, bo cóż innego mi pozostało.
Tak więc wyruszyłam do Krakowa. Z aparatem na szyi zaczęłam krzątać się po Rynku Głównym.
Ludzie. Wszędzie było pełno ludzi! Jak do licha mam znaleźć magie, skoro tu są takie tłumy?!
Nawet, jeśli była by tu jakaś jej mikro-cząstka, to została zadeptana przez te watahy ludzi.
Zła na siebie i niewinnych przechodniów skręciłam we Floriańską z zamiarem dotarcia do Barbakanu.
Przeszłam na drugą stronę ulicy, minęłam Barbakan zniechęcona masą turystów i udałam się na Plac Matejki. Myślałam, że może tam będzie mniej ludzi. Myliłam się. Było ich tam jeszcze więcej.
Na dodatek wszyscy mieli czerwone koszulki i kaski na głowie- budowlańcy.
Cały plac znajdował się w przebudowie. Wszędzie było pełno kurzu, nawołujących się robotników
i maszyn wiertniczych. Zaciekawiona całym tym widowiskiem, minęłam czerwono-białą taśmę
i znalazłam się w samym centrum tego rozgardiaszu. Zrobiłam kilka zdjęć wielkiej koparki wyłaniającej się
z piaskowej mgły, gdy nagle usłyszałam spokojny choć nalegający głos:
- Paniusiu! Co pani tutaj robi? Nie widać, że to budowa? Tu nie można sobie spacerować. -Odwróciłam się
i zobaczyłam mężczyznę w przymaławym czerwonym kasku z przywielkimi wąsami:
- No! –krzyknął - Proszę opuścić plac budowy!
- Ale ja tylko… -jęknęłam.
- No co pani tu szuka? To niebezpieczne miejsce na spacery! –Przyglądnął mi się i zobaczył aparat na szyi.
Już bardziej zmieszany, kontynuował dalej: - Jeśli pani od inspektora… o nie, nie. Niech mu pani powie, że ja się nie dam! Ja nie mam zamiaru moich chłopaków przymuszać, żeby chodzili w tych idiotycznych zatyczkach do uszu! Kto to w ogóle wymyślił?! -zaczął wymachiwać rękami – Ja mówię poważnie, ja się nie dam!
- Ale ja nie jestem z inspekcji – przerwałam mu, w obawie że samo okaleczy się własnym wymachem rąk:
- Chyba, że tak. To w takim razie, co pani tu robi?
- Jestem z gazety. Robię fotoreportaż o Krakowie i chciałam się tu tylko rozejrzeć.
- Ach.. z gazety –uśmiechnął się nonszalancko – A szuka pani czegoś konkretnego?
- Nie, nie. Po prostu się rozglądam –wyczułam, że zawadiaka ustępuje pola -Czy mogłabym tu chwilę pobyć
i zrobić kilka zdjęć? – zapytałam.
- Och… zdjęcia… -wyprostował się i przeczesał palcami wielkie wąsy - Ależ proszę bardzo –zachęcił mnie
- Musi pani tylko włożyć kask, bo różnie to bywa –odwrócił się i zniknął na chwilę w przyczepie za nami
- Będę w gazecie! –usłyszałam jego głos. Pewna nie byłam do kogo wygłoszona została ta uwaga.
Wrócił z zielonym kaskiem, nałożył mi go na głowę i przykazał nie ściągać. Grzecznie podziękowałam, odwróciłam się i ruszyłam dalej, zastanawiając się, po co właściwie mi zdjęcia spoconych robotników
i rozkopanych chodników. Minęłam wielki samochód z przyczepą i zobaczyłam wielką dziurę w ziemi.
Pomyślałam, że to normalne na budowie, ale zaintrygowało mnie to, że była idealnym prostokątem a w środku znajdowały się rusztowania i namioty. Podeszłam bliżej. Na dnie zobaczyłam trzech mężczyzn.
Jeszcze raz omiotłam spojrzeniem ściany i zauważyłam w nich białe paski. W miarę, gdy się zbliżałam, paski stawały się wyraźniejsze. Gdy stanęłam nad samym brzegiem wykopu, zdałam sobie sprawę, że to kości!
Co do licha robią tu kości, pytałam samą siebie. Stwierdziłam, że dojdę do tego później i zaczęłam robić zdjęcia.
Obeszłam wykop dookoła i przypomniałam sobie o obecności mężczyzn na dole, ale nie zwracali na mnie uwagi.
Dopiero teraz zauważyłam, że w rękach trzymają małe pędzelki, którymi delikatnie odgarniają piasek
z przedmiotów znajdujących się na dnie. Wokół nich znajdował się drewniany płotek, a za nimi okrąg z kamieni, coś jakby studnia. Oderwałam wzrok od mojego odkrycia i niepewnie rozejrzałam się czy Wąsacz nie kręci się gdzieś w pobliżu i nie sprawdza czy chodzę w kasku i nie łamie przepisów BHP. Naprzeciwko mnie stała biała furgonetka, której najwyraźniej wcześniej nie zauważyłam. Ozdobiona była śmieszną grafiką zadowolonego
z siebie kościotrupa, od którego odchodził dymek z wielkim napisem: My wykopiemy wszystko!
Odpowiednie trybiki w moim mózgu zaskoczyły i doszłam do oszałamiającego wniosku, że ci na dole, to archeolodzy! Zawsze chciałam zostać archeologiem. Wychowywałam się na filmach o Indianie Jonesie, a moje lektury od dzieciństwa dotyczyły tajemniczych zagadek i piramid.
Pech chciał, że moja kariera potoczyła się w zupełnie innym kierunku. Tak jakbym jechała pociągiem w zamierzonym celu, lecz ktoś złośliwy przestawił przecznicę i skręciłam nie tam gdzie trzeba.
Myśli tak mnie pochłonęły, że nie zauważyłam, kiedy podeszłam tak blisko, że stoję na samej krawędzi tej wielkiej dziury.
Chciałam się cofnąć, lecz na dodatek wypuściłam aparat z ręki, a ten zawisnął na mojej szyi
pociągając mnie w dół. Z wielki impetem wylądowałam na dnie dołu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz