środa, 29 grudnia 2010

006

Tym razem to ja wylądowałam za kierownicą, dając odpocząć Mike’owi. Nigdy nie miałam trudności z prowadzeniem samochodu, a jazda jeep’em sprawiała mi wręcz niesamowitą radość. Jadąc tak bezdrożami i nucąc pieśni Beatels’ów, na horyzoncie zobaczyłam zabudowania. To pewnie ta wioska, przez którą mieliśmy niebawem przejechać i uzupełnic zapasy:
- Jesteś doprawy uroczy, kiedy tak śpisz, ale niestety muszę Cie obudzić –szepnęłam mu do ucha –dojeżdżamy do wioski.
Mike otworzył oczy, rozprostował się w fotelu na tyle na ile pozwolił mu jego wzrost, dobitnie ziewnął
i powiedział : - Witaj promyczku, jak ci się jechało?
- Całkiem znośnie. Jak widzisz uniknęłam korków –Mike roześmiał się i poprosił, żebym zatrzymała wóz, by mógł mnie zmienić.
-Ależ nie. To już nie daleko. Dojadę –odparłam.
-Ale teraz ja powinienem pojechać –odrzekł uparcie Mike – popatrzyłam na niego jednym z tych spojrzeń mających mrozic krew w żyłach i powodowac urywanie konwersacji i przyznanie mi racji. Przez to straciłam na chwilę z oczu drogę prowadzącą do wioski. Nagle Mike krzyknął :- Uważaj!
Gdy spojrzałam przed siebie, zamiast miasta zobaczyłam kolorowe wzorki. Nie wiedząc co się dzieje, wcisnęłam pedał hamulca.
-Nic ci się nie stało? –usłyszałam przerażony glos Mike’a
-Nie. Nic mi nie jest –powiedziałam rozcierając obolałą szyje –A ty? Jesteś cały?
-Tak. Na szczęście tak. Ale co to było?! – zaczął nerwowo kręcic się na fotelu
-Nie mam pojęcia! -rozglądnęłam się w półmroku – Co to jest do licha?! –krzyknęłam patrząc na koce na szybie.
-Chyba w coś wjechaliśmy … –głos Mike’a się załamał.
-O mój Boże! –krzyknęłam – Jak to? W co?!
-Uspokój się! Nie wiem, nic nie widzę! Zostań tu, a ja… -Nie dokończył, bo szmaty leżące na szybie nagle
się rozchyliły, wpuszczając do środka ostre światło. Potrzebowaliśmy kilku sekund, by nasze źrenice przyzwyczaiły się do ostrego światła. Zmrużyłam oczy i próbowałam rozeznać się w sytuacji. Przed maską samochodu stał jakiś człowiek, trzymający masę kocy i szmat w rękach. Jego postawa raczej nie świadczyła
o zadowoleniu. Próbowałam się mu przyjrzeć, jednak stał pod słońce, więc nie widziałam twarzy. Zza jego pleców wystawały jakieś druty, niczym anteny. Czy uderzyłam się w głowę? Dlaczego ten człowiek ma rogi?!
Co się dzieje? Przerażona spojrzałam na Mike’a. Ten siedział osłupiały obok mnie. Ów nieznajomy ruszył
z miejsca prosto w moją stronę. Strach wstrzymał myślenie i chęc ucieczki, nieruchomo siedziałam czekając na najgorsze. Obcy zatrzymał się przy drzwiach wozu, chwytając rękami drzwi. Dopiero teraz mogłam się mu przyjrzeć. Spod opaski ukazała się twarz, o dziwo, nie tysiącletniego nawiedzonego pustelnika mieszkającego na tym pustkowiu z antenami na głowie, tylko kobiety może dwudziestopięcioletniej. A rzekome rogi opadły łącząc się z resztą dreadów wystających spod opaski.
Kiedy w głowie miałam już dośc logiczny zarys całej sytuacji, co ważniejsze, odkryłam, że ów napastnik to zwykła dziewczyna, a nie potwór pustynny, poczułam wielkie zażenowanie i najzwyczajniej w świecie nie wiedziałam co powiedziec.
Niewiasta ta jednak nie miała takiego problemu jak ja i zaczęła krzyczeć, wymachując rękami:
-Co za parszywy wynalazek Babilonu! Jakże można tego w ogóle używać?! – krzyczała i kopnęła nogą w przednie koło samochodu – Nie dość, że zanieczyszcza powietrze, to jeszcze same szkody przynosi! O Jah! Przynieś spokój mej duszy! – Ani ja, ani Mike nie mieliśmy szansy zabrania głosu, ta mówiła dalej, choć już spokojniej:
- Nowiuteńki namiot! Postawiłam wczoraj! O Jah! Dlaczego ja? Na coś mi tu zesłał tych Babilończyków?!
-Ja …. – zaczęłam – My… przepraszamy…
-Co przepraszamy? –weszła mi wpół zdania – Dobrze, że przepraszamy, ale namiot sam się nie naprawi.
Dwa dni go składałam!
-To może ja zapłacę –wtrącił Mike – jako rekompensatę.
- Zapłacę?! Nie, nie! Niegodny! Na co mi pieniądze Babilonu? Lepiej pomóżcie mi go złożyć do kupy.
Ja i Mike patrzyliśmy na siebie otępiali. Wyszłam z wozu i udałam się do poszkodowanej, która pochylała się nad swym dobytkiem. Kiedy się uspokoiła i na mnie spojrzała, wydawała się być zupełnie innym człowiekiem.
Na rozpromienioną twarz opadły dready, które zupełnie uwolniły się od przytrzymującej je opaski.
Wyciągnęłam do niej rękę i zapytałam, czy nic się jej nie stało.
-Mnie na szczęście nie. Och i tkaniny chyba też są w całości. Całe szczęście –rzekła ucieszona – Jestem Nesta! – krzyknęła, by Mike, który próbował odnaleźć się w tym całym rozgardiaszu mógł ją usłyszeć.
-Witaj, jestem Lena. A to Mike. Naprawdę bardzo nam przykro… po prostu nie zauważyłam cię na drodze… nie spodziewałam się namiotu na takim pustkowiu…
- Och, wiem –odparła –nie powinnam rozkładać się na środku pustyni, ale spieszyłam się i byłam zdenerwowana. Och! Mój bębenek! –spojrzała za mnie i podbiegła do Mike’a, który trzymał jego szczątki w rękach - Cały zniszczony! Co za parszywy dzień!
- Nesta –jęknął Mike – przepraszamy.
- A dajcie spokój z tymi przeprosinami –odparła – co się stało, to się nie odstanie – uśmiechnęła się – wiecie może która jest godzina?
Trochę nie odnajdując sensu w tym pytaniu, spojrzałam na zegarek i poczułam jej oddech na ramieniu, bo stała obok mnie i też sprawdzała godzinę.
-Och! –usłyszałam jej okrzyk – Jest 15:15! To znak! O Jah Jah! Dobrze, niech tak będzie!
Popatrzyliśmy na siebie z Mike’em zdziwieni.
- To znak od Jah! –powtórzyła – przeznaczenie! Zatem jadę z wami!
- Słucham?! – powiedzieliśmy prawie równocześnie z Mike’em.
-Jah dał mi znak! To wszystko stało się, żebym jechała z wami! No dalej! Zbieramy te graty i Mike załadujesz je do samochodu! Wspaniale! Zatem do roboty!

005

Wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Gazele to nader ruchliwe i czujne zwierzęta. Wiec mimo naszych maskujących strojów, sprawdzaniu wiatru i teleskopowych obiektywów, nie udało nam się podejść, ba! podczołgać na tyle blisko, by zrobić dobre zdjęcia. Z całej tej wyprawy zyskałam tylko kolejną parę spodni do wyprania i kilku nieproszonych gości we włosach.
- Nie poddawaj się! Kiedyś nam się uda –rzekł rozpromieniony Mike.
-Wiem, wiem. Ale może najpierw powinniśmy ‘upolować’ coś wolniejszego i mniejszego…? – zastanawiałam się - takiego gekona na przykład! Chyba nawet zabrałam obiektyw do makro.
-Świetny pomysł –odrzekł – Ładuj się do samochodu i znajdź sprzęt, a ja podjadę do tych skał. Tam na pewno spotkamy jakiegoś prehistorycznego jaszczura, o których mi opowiadałaś –powiedział Mike bardzo rozbawiony.
Zawsze mi dogryzał i drażnił się ze mną moimi zainteresowaniami z przeszłości. Wspomniałam kiedyś, że po obejrzeniu ‘Parku Jurajskiego’ pokochałam dinozaury i kolekcjonowałam setki przeróżnych figurek, przedstawiających moich ulubieńców:
-Mike! Przecież to było wieki temu! Już się nimi nie bawię! –rzekłam rozbawiona.
-Ależ jasne moja droga! Przykro mi, ale kiedy pakowałem twoje torby, z jednej wypadł właśnie taki delikwent
i wręcz mnie zaatakował!
Faktycznie, z całych moich zbiorów zostawiłam sobie jednego Tyranozaura- uosobienie siły i waleczności.
- Dobra – powiedziałam z przekorą – ale to tylko jeden i nic dla mnie nie znaczy!
-Tak kochanie, tak. Nie denerwuj się. To po prostu kolejna rzecz, która mnie w tobie tak fascynuje!
Rozbawieni i wciąż debatujący o moich przyjaciołach z dzieciństwa, wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy
w dalszą drogę.

wtorek, 28 grudnia 2010

004

Samochód wciąż terkotał po górach piasku, wyrwałam się z zamyślenia, mówiąc:
- Och Mike… gdybyś wtedy nie przyszedł na ten dworzec…
- Ale to zrobiłem –odrzekł spoglądając na mnie zza kierownicy – Kurcze, to było takie inne, takie niesamowite, takie coś, czego właśnie w życiu szukam… Po tych kilku godzinach w hotelu, wydawało mi się, że znam cie od lat… Więc nie mogłem tak po prostu pozwolic ci zniknąc z mojego życia… Poza tym znam naturę kobiet pod tytułem ‘chcę, ale boję się’. Wiedziałem… po prostu czułem, że to co zaszło między nami nie było spowodowane tylko winem i chwilową słabością –mówił, mrużąc oczy przed słońcem - więc po tym wszystkim, nie zdziwiłem się, kiedy powiedziałaś ‘tak’ – ostatnie słowo mocno zaakcentował i szeroko się uśmiechnął.
- Doprawdy masz niesamowity wpływ na ludzi. Masz niesamowity wpływ na mnie. Do tej pory nie mogę zrozumieć jak mogłam zdobyć się na takie szaleństwo i dać się tak porwać – rozpoczęłam kolejny wywód powodowany dręczącymi mnie wyrzutami sumienia - Zostawiłam za sobą wszystko, paląc za sobą mosty
i wszystko inne czym mogłabym wrócić… Przecież miałam narzeczonego…
- Ciii… -szepnął – za dużo myślisz kochanie.
- Ależ ja nie mogę, nie potrafię nie myśleć o tym, że tak bardzo skrzywdziłam bliską mi osobę!
- Natura ludzka jest bardzo złożona – odpowiedział bardzo poważnie Mike - Jednym z jej składników jest przebaczenie. Zobaczysz, minie trochę czasu i ci wybaczy, zapomni.
Po chwili milczenia, też doszłam do takiego wniosku: -Może masz rację – powiedziałam melancholijnym tonem, wpatrzona w krajobraz za szybą.
-Mam rację. A teraz dość tego mazgajenia. Łap za aparat, widzę małe stadko gazeli niecałe dwa kilometry stąd.

003

Cała obolała, otworzyłam oczy i ujrzałam niebieskość. Wszędzie było niebiesko.
Jestem w niebie, pomyślałam. A gdzie małe amorki? Gdzie tunel i światła? Gdzie potężny głos karcący mnie za wszystko złe co uczyniłam w życiu?
Powoli zaczęły dochodzic mnie jakieś głosy, lecz chyba nie był to Najwyższy decydujący co począc z taką życiową łamagą jak ja. Był to głos raczej zwyczajny: - No panowie! Zobaczcie! Hipisi lecą z nieba! – Matko droga! Jacy hipisi!? O co chodzi? Jestem w niebie dla hipisów?!
Dopiero po paru sekundach doszło do mnie, że mówili o mnie. Byłam ubrana w długą, kwiecistą sukienkę.
Powoli podniosłam głowę. Żyłam, a to bynajmniej nie było niebo. To niebieska płachta, na której wylądowałam.
Palnęłam się ręką w czoło. Ależ jestem głupia! Powoli podniosłam się, wszystko mnie bolało.
Rozglądnęłam się. Aparat leżał koło mnie, na szczęście był cały. Nade mną pochylało się trzech mężczyzn
z pędzelkami w rękach. I żaden nie kwapił się by mi pomóc! Ot dżentelmeni!
A jakże byli rozbawieni. Zła na taki brak współczucia, zorientowałam się, że owa kwiecista suknia, podczas mego lotu, podwinęła się i teraz siedziałam tam i świeciłam bielizną!
Jeszcze bardziej zażenowana całą sytuacją, próbowałam jakoś wstać, kiedy to jeden z nich zabrał głos:
-Dobra panowie! Koniec tych żartów! Wracać do roboty. Ja się panią zajmę. –tamci odeszli, wciąż się śmiejąc.
-Nic pani nie jest? –przykucnął obok mnie -Przepraszam za moich towarzyszy – Sorry bardzo, ale teraz nie uwierzę w ten przypływ męskości i chęci pomocy niewiastom! Pewnie przez tą moją bieliznę teraz mi będzie pomagał! Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec i zapomniec o całym zajściu, żeby jakoś wybrnąc z tej idiotycznej sytuacji, bezmyślnie rzuciłam:
-No cóż… Bondowi jakoś zawsze się udawało – i próbowałam się zaśmiac -Dziękuje, chyba nic mi nie jest –spróbowałam wstać, ale gdy zrobiłam pierwszy krok poczułam mocny ból w kostce. Aż zakręciło mi się w głowie. Mężczyzna podtrzymał mnie, mówiąc:
- Pomogę pani. Jestem Mike – rzekł i pomógł mi się stamtąd wydostać.
Odwiózł mnie do hotelu, w którym się zatrzymałam. Zaproponował, że odprowadzi mnie na górę.
-Nie, nie. Dziękuję. Już sobie poradzę –odpowiedziałam kierowaną mą wrodzoną skromnością -Już i tak dużo zrobiłeś. Dziękuję –dodałam. Odwróciłam się i utykając ruszyłam w stronę schodów.
Tak. Schody…. Dlaczego w czterogwiazdkowym hotelu nie było windy, nie wiem do dzisiaj. Ale to właśnie jej brak spowodował to, że Mike jednak odprowadził mnie do pokoju.
Wnosząc mnie do salonu powiedział: - Założę się o dobrą butelkę wina, że nie będziesz chciała zadzwonić po lekarza. Usiądź proszę na sofie, a ja obejrzę twoją nogę - Nie zdążyłam odmówić, bo już stał nade mną
i przyglądał się mojej kostce:
-Jest mocno spuchnięta –rzekł zaniepokojony – Naprawdę lepiej będzie, jeśli zadzwonię po specjalistę.
-Nie, proszę nie dzwoń. Wystarczy lód. Parę kostek powinno być jeszcze w lodówce. Sprawdzisz?
Tam w korytarzu na lewo. –po chwili wrócił z lodem i winem. Przyłożył lód do mojej nogi, mówiąc:
- To na zdrowie –podniósł rękę z winem i dodał: - Właściwie to też na zdrowie. Może się napijemy?
-Właściwie, dlaczego nie. To bardzo dobry pomysł –odparłam, sama nie wiedząc dlaczego się zgodziłam.
Mike usiadł obok mnie i powiedział: -Wiesz, przez to całe zamieszanie nie dosłyszałem twojego imienia.
-Jeszcze się nie przedstawiłam –odparłam – Jestem Lena –dodałam, podnosząc kieliszek trącając go o kieliszek Mike’a. Rozmowa toczyła się gładko. Wino rozluźniło mnie na tyle, że zapomniałam o kostce
i całym bożym świecie. Teraz liczył się tylko Mike. Mój bohater. Mój własny wyśniony Indiana Jones, połączony z szarmanckim i odważnym Bondem. Nie bez przyczyny porównałam go z Bondem, może to przez wino,
może przez późną porę, ale wydawał mi się podobny do samego Pierce’a Brosnana!
Lśniące, czarne włosy zaczesane do tyłu, niebieskie, inteligentne oczy otoczone długimi rzęsami.
Nieskazitelny nos i wspaniała linia ust. Był nieziemsko przystojny. Do tego, gdy o czymś opowiadał, robił to
z takim przejęciem i zaangażowaniem, że chciało się go słuchać i słuchać.
A gdy się uśmiechał, nad prawym kącikiem ust pojawiała się mała zmarszczka, która niesamowicie dodawała mu uroku. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy opróżniliśmy całą butelkę wina, tak wspaniale się nam rozmawiało.
Przeżył tyle pięknych przygód, zwiedził wiele kontynentów.
Gdy dopił resztkę wina, stwierdził, że sprawdzi co z moją kostką. Nachylił się i obejrzał nogę.
- Na szczęście opuchlizna już zeszła. Będziesz żyła –podniósł głowę i uśmiechnął się. Nasze twarze dzieliły centymetry. Czułam jego oddech na moim policzku. Patrzyliśmy na siebie kilka sekund. Przymknęłam oczy
i powiedziałam: -Och jak już późno! –i nagle jego usta dotknęły moich. Bardzo delikatnie, lecz stanowczo.
Oddałam pocałunek. Mike przybliżył się do mnie, nadeptując tym samym na moją nogę – syknęłam z bólu.
-Przepraszam! Zupełnie o niej zapomniałem!
-Już dobrze –odprałam -wiesz Mike, naprawdę jest już późno, muszę odpocząć. Jutro wyjeżdżam…
-Ale… jak… -zaczął się mieszać.
-Przepraszam –szepnęłam – Powinnam to od razu powiedziec, ja kogoś mam… Ja nie wiedziałam, że ty… ten pocałunek… to przez wino – strasznie zaczęłam się mieszac.
-To ja przepraszam – jego twarz zupełnie się zmieniła, zacisnął usta, spuścił wzrok. Wstał, zabrał kurtkę i ruszył w kierunku drzwi.
-Mike… ja… -nie wiedziałam, co powiedzieć.
-Nic nie mów. Żegnaj. –wyszedł, a mnie aż zakręciło się w głowie. Położyłam się i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Obudził mnie ból głowy i ta szalona podświadoma panika mówiąca mi, że nie śpię w swoim łóżku.
Gdy ustaliłam już gdzie jestem, wstałam i ruszyłam do łazienki.
Wtedy przypomniałam sobie o kostce. A właściwie to ona sama o sobie przypomniała, gdy zaczęła boleć.
Gdy dokuśtykałam do łazienki, popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Obraz nędzy i rozpaczy. Rozczochrane włosy, podkrążone oczy… Jak ja się pokaże w pracy- pytałam samą siebie. Wtedy przypomniałam sobie o Mike’u i pocałunku. Och Lenka.. co ty wyprawiasz- pomyślałam. Postanowiłam zapomnieć o wczorajszych wydarzeniach. Wzięłam prysznic i ogarnęłam się na ile to było tylko możliwe. Włączyłam laptopa z zamiarem sprawdzenia, o której mam pociąg. Odjeżdżał o 14:35. Spojrzałam na zegarek, była 10.
Miałam jeszcze cztery godziny. Ruszyłam więc na podbój Galerii Krakowskiej w celu zapomnienia. Krzątałam się po sklepach, nie mogąc się skupić. Moje myśli wciąż wracały do wczorajszego dnia. Stwierdziłam, że z zakupów nic nie będzie, więc postanowiłam wrócić do hotelu, żeby się spakować. O 14-tej ruszyłam na dworzec. Mając w perspektywie długą podróż z nie wiadomo jakim towarzystwem, zabrałam mp3, żeby umilić sobie czas. Usłyszałam pierwsze dźwięki ballady Elvisa – ‘Are you lonesome tonight’ , szybko przełączyłam, bo to jedna z tych pieśni, która jeszcze bardziej mnie rozkleja, a tego dzisiaj nie potrzebowałam. Siedziałam na ławce, słuchając przebojów Beatles’ów, gdy nagle ktoś szarpnął za moje słuchawki. Myślałam, że to złodziej
z zamysłem kradzieży mojego odtwarzacza, mocno się przestraszyłam. Gdy zastanawiałam się jak będę walczyc z napastnikiem, albo którędy mam uciekac, odwróciłam się i zamiast wstrętnego draba, narkomana, pijaka czy psychopaty, zobaczyłam Mike’a. Wpatrywał się we mnie a wyrwane słuchawki zwisały mu z ręki, jeszcze dochodziła z nich melodia ‘All you need is love’, kompletnie otumaniona zapytałam tylko: - Co ty tutaj robisz?

poniedziałek, 27 grudnia 2010

002

Gdy się obudziłam, byliśmy już w drodze. W pamięci przywołałam mapę, którą Mike pokazał mi przed wyprawą.
- To Afryka moja droga –powiedział z powagą, gdy przyglądałam się wielkiej mapie wiszącej na ścianie jego biura. Przejechał palcem po mapie i mówił dalej: - To rzeka Niger, a tu miasteczko Fafa. A tu –skręcił trochę w prawo – I-n-Delimane - cel naszej podróży.
Pochyliłam się nad mapą, przesunęłam rękę Mike’a i mym oczom ukazała się żółta plama z jakimiś wykaligrafowanymi znaczkami, w moim mniemaniu, samymi wydmami:
- Ale to szczera pustynia! Dlaczego chcesz tam pojechać? –zapytałam.
- Bo tam moja droga –podniósł wzrok znad mapy - znajduje się skarb. Skarb, który odszukamy razem!
I tak właśnie znajdowaliśmy się gdzieś w drodze z Ansongi do Fafy, z której mieliśmy udać się do I-n-Delimane.
W samochodzie, w którym się znajdowaliśmy było niemiłosiernie gorąco.
Siedziałam przytulona do drzwi i przyglądałam się krajobrazowi, który nie zmienił się odkąd wyjechaliśmy
z Ansongi. Piasek. Wielkie morze piasku. Jedynym urozmaiceniem były pojawiające się niekiedy karłowate krzaki i drzewa. Siedziałam i zastanawiałam się po raz kolejny, co ja u diabła wyrabiam.
Przymknęłam oczy i dałam porwać się wirowi wspomnień. Pamiętałam nasze pierwsze spotkanie bardzo dokładnie. A wszystko właściwie przez redaktora naczelnego pisma, w którym pracuje. Zaproponował mi, żebym zrobiła fotoreportaż o Krakowie:
- Ale to najbardziej znane i obfotografowane miejsce w Polsce! –powiedziałam oburzona - Nie zdobędę tam żadnych rewelacji, bo wszystko już widziano i słyszano.
- Daj spokój Lena! Ty na pewno coś wywęszysz –powiedział z przekorą mój szef - Poza tym ja ci tego nie proponuje. Potraktuj to, jako polecenie służbowe.
Gdy wychodziłam, dodał: - Pokaż magie. Na pewno ją tam znajdziesz – i w ten swój beznadziejnie uroczy
i przekonujący sposób puścił do mnie oko. Więc zgodziłam się, bo cóż innego mi pozostało.
Tak więc wyruszyłam do Krakowa. Z aparatem na szyi zaczęłam krzątać się po Rynku Głównym.
Ludzie. Wszędzie było pełno ludzi! Jak do licha mam znaleźć magie, skoro tu są takie tłumy?!
Nawet, jeśli była by tu jakaś jej mikro-cząstka, to została zadeptana przez te watahy ludzi.
Zła na siebie i niewinnych przechodniów skręciłam we Floriańską z zamiarem dotarcia do Barbakanu.
Przeszłam na drugą stronę ulicy, minęłam Barbakan zniechęcona masą turystów i udałam się na Plac Matejki. Myślałam, że może tam będzie mniej ludzi. Myliłam się. Było ich tam jeszcze więcej.
Na dodatek wszyscy mieli czerwone koszulki i kaski na głowie- budowlańcy.
Cały plac znajdował się w przebudowie. Wszędzie było pełno kurzu, nawołujących się robotników
i maszyn wiertniczych. Zaciekawiona całym tym widowiskiem, minęłam czerwono-białą taśmę
i znalazłam się w samym centrum tego rozgardiaszu. Zrobiłam kilka zdjęć wielkiej koparki wyłaniającej się
z piaskowej mgły, gdy nagle usłyszałam spokojny choć nalegający głos:
- Paniusiu! Co pani tutaj robi? Nie widać, że to budowa? Tu nie można sobie spacerować. -Odwróciłam się
i zobaczyłam mężczyznę w przymaławym czerwonym kasku z przywielkimi wąsami:
- No! –krzyknął - Proszę opuścić plac budowy!
- Ale ja tylko… -jęknęłam.
- No co pani tu szuka? To niebezpieczne miejsce na spacery! –Przyglądnął mi się i zobaczył aparat na szyi.
Już bardziej zmieszany, kontynuował dalej: - Jeśli pani od inspektora… o nie, nie. Niech mu pani powie, że ja się nie dam! Ja nie mam zamiaru moich chłopaków przymuszać, żeby chodzili w tych idiotycznych zatyczkach do uszu! Kto to w ogóle wymyślił?! -zaczął wymachiwać rękami – Ja mówię poważnie, ja się nie dam!
- Ale ja nie jestem z inspekcji – przerwałam mu, w obawie że samo okaleczy się własnym wymachem rąk:
- Chyba, że tak. To w takim razie, co pani tu robi?
- Jestem z gazety. Robię fotoreportaż o Krakowie i chciałam się tu tylko rozejrzeć.
- Ach.. z gazety –uśmiechnął się nonszalancko – A szuka pani czegoś konkretnego?
- Nie, nie. Po prostu się rozglądam –wyczułam, że zawadiaka ustępuje pola -Czy mogłabym tu chwilę pobyć
i zrobić kilka zdjęć? – zapytałam.
- Och… zdjęcia… -wyprostował się i przeczesał palcami wielkie wąsy - Ależ proszę bardzo –zachęcił mnie
- Musi pani tylko włożyć kask, bo różnie to bywa –odwrócił się i zniknął na chwilę w przyczepie za nami
- Będę w gazecie! –usłyszałam jego głos. Pewna nie byłam do kogo wygłoszona została ta uwaga.
Wrócił z zielonym kaskiem, nałożył mi go na głowę i przykazał nie ściągać. Grzecznie podziękowałam, odwróciłam się i ruszyłam dalej, zastanawiając się, po co właściwie mi zdjęcia spoconych robotników
i rozkopanych chodników. Minęłam wielki samochód z przyczepą i zobaczyłam wielką dziurę w ziemi.
Pomyślałam, że to normalne na budowie, ale zaintrygowało mnie to, że była idealnym prostokątem a w środku znajdowały się rusztowania i namioty. Podeszłam bliżej. Na dnie zobaczyłam trzech mężczyzn.
Jeszcze raz omiotłam spojrzeniem ściany i zauważyłam w nich białe paski. W miarę, gdy się zbliżałam, paski stawały się wyraźniejsze. Gdy stanęłam nad samym brzegiem wykopu, zdałam sobie sprawę, że to kości!
Co do licha robią tu kości, pytałam samą siebie. Stwierdziłam, że dojdę do tego później i zaczęłam robić zdjęcia.
Obeszłam wykop dookoła i przypomniałam sobie o obecności mężczyzn na dole, ale nie zwracali na mnie uwagi.
Dopiero teraz zauważyłam, że w rękach trzymają małe pędzelki, którymi delikatnie odgarniają piasek
z przedmiotów znajdujących się na dnie. Wokół nich znajdował się drewniany płotek, a za nimi okrąg z kamieni, coś jakby studnia. Oderwałam wzrok od mojego odkrycia i niepewnie rozejrzałam się czy Wąsacz nie kręci się gdzieś w pobliżu i nie sprawdza czy chodzę w kasku i nie łamie przepisów BHP. Naprzeciwko mnie stała biała furgonetka, której najwyraźniej wcześniej nie zauważyłam. Ozdobiona była śmieszną grafiką zadowolonego
z siebie kościotrupa, od którego odchodził dymek z wielkim napisem: My wykopiemy wszystko!
Odpowiednie trybiki w moim mózgu zaskoczyły i doszłam do oszałamiającego wniosku, że ci na dole, to archeolodzy! Zawsze chciałam zostać archeologiem. Wychowywałam się na filmach o Indianie Jonesie, a moje lektury od dzieciństwa dotyczyły tajemniczych zagadek i piramid.
Pech chciał, że moja kariera potoczyła się w zupełnie innym kierunku. Tak jakbym jechała pociągiem w zamierzonym celu, lecz ktoś złośliwy przestawił przecznicę i skręciłam nie tam gdzie trzeba.
Myśli tak mnie pochłonęły, że nie zauważyłam, kiedy podeszłam tak blisko, że stoję na samej krawędzi tej wielkiej dziury.
Chciałam się cofnąć, lecz na dodatek wypuściłam aparat z ręki, a ten zawisnął na mojej szyi
pociągając mnie w dół. Z wielki impetem wylądowałam na dnie dołu.