sobota, 29 stycznia 2011

009

- Wow! Nesta! Brawo! Jesteś genialna! – radowaliśmy się z Mike’em, kiedy Nesta grała nam na swoim nowym bębenku. Siedzieliśmy przed namiotem przy ognisku i słuchaliśmy wspaniałych rytmicznych dźwięków,
patrząc na zachodzące słońce.
- Jest idealnie – szepnął Mike – Chyba nikt na świecie nie jest w stanie wyobrazić sobie tego, jak bardzo jestem teraz szczęśliwy.
- Chyba znam jedną taką osobę –odparłam, całując go delikatnie.
- Uh… To może ja sobie pójdę… - usłyszałam Neste. Nawet nie zauważyłam, kiedy przestała grać.
- Ojej… przepraszamy – odpowiedział speszony Mike. Nie widziałam jego twarzy, ale na pewno jego policzki pokryte były rumieńcem. Popatrzyłam też na Neste, która była jeszcze bardziej speszona.
Po chwili krępującej ciszy, wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
Śmiejąc się, nie mogłam się pozbierać i wstać z ziemi. Wstałam, rozprostowałam się i poczułam mrowienie
w nogach. Cała byłam ścierpnięta. Towarzystwo wciąż zanosiło się śmiechem.
Próbując rozchodzić nogi, sięgnęłam w dół, by poluźnić sznurówki. Dziwne - pomyślałam –sądziłam, że koc,
na którym siedzieliśmy był czerwony… a teraz był czarny… i falował… Myśląc, że to refleksy światła padającego
z ogniska, schyliłam się, by rozwiać wątpliwości. Moim oczom ukazało się morze mrówek!
A mrowienie, które czułam w nogach, bynajmniej nie było skurczem mięśni.
- Mr! Mr! Mr! –nie byłam w stanie nic z siebie wydusić.
- Mrrrruczysz? Kociaku? – zapytał do łez rozbawiony Mike.
Bezsilna pokazałam rękami na koc –Zobacz! – krzyknęłam i zaczęłam strzepywać mrówki z łydek.
Mike i Nesta spojrzeli pod siebie. Wreszcie zrozumieli. Obydwoje skoczyli jak tyczkarze na olimpiadzie.
Gdy już pozbyłam się okropnych natrętów, zobaczyłam jak radzą sobie z nimi moi towarzysze.
Widok, który ukazał się moim oczom, był więcej niż komiczny i rozbrajający. Z grubsza próbowałam ogarnąc sytuację:
Mike biegał w kółko, krzycząc i machając rękami, którymi jednocześnie ściągał koszulkę i spodnie, by pozbyć się mrówek.
A Nesta… Nesta wciąż trzymając bębenek w rękach, odprawiała dziki taniec, skacząc na jednej nodze,
drugą deptając mrówki, jednocześnie krzycząc by zostawiły jej namiot i dready w spokoju.
Tym razem to ja miałam łzy w oczach, nie mogąc się uspokoić, śmiałam się wniebogłosy z ich nieporadności.
Gdy już udało im się oswobodzić z małych krwiożerczych potworków, oczom naszym ukazał się widok jak po przejściu tornada, co najmniej dwóch tornad. Wszędzie w zasięgu wzroku znajdowały się koce, które miały być naszym nocnym schronieniem. A z kolacji, którą mieliśmy jeszcze zjeść, zostały tylko rozdeptane piaszczyste placki:
- To ja nie chcę wiedzieć, jakby to wyglądało, gdyby napadło na nas stado lwów, skoro po napadzie mróweczek, potrafiliście tak rozgromić cały obóz –powiedziałam, wciąż się śmiejąc i próbując oswobodzić dready Nesty
z ostatnich niedobitków.
- Tak… śmiejesz się z nas, bo nie widzałaś swojej miny –rzucił Mike.
Razem z Nestą popatrzyłyśmy na niego. Stał przed nami w samych bokserkach i jednym bucie.
-Mike! –krzyknęłam –błagam cie, ubierz się! Chcesz żebym umarła z zaśmiania?!
-Nie ma takiego słowa! –oburzył się Mike, ale nawet on sam nie potrafił stłumić śmiechu, który po raz kolejny wszystkich nas ogarnął.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz